Strona główna Centrum Kultury i Filmu Przejdź do strony Biblioteki Suskiej
Aktualności

…Gdy patrzę na drzewo, czasami widzę postać mojej przyszłej rzeźby, trzeba ją tylko uwolnić…”

Siedzieliśmy na wąskiej werandzie, z której rozpościerał się widok na ogródek i przydomowe obejście. Po przeciwnej stronie zza przeszklonych okiennic domu spoglądały na nas niewielkie, figurki, wykonane z drobnych kawałków drewna. Zaklęte w brzozie postaci dawnych mieszkańców naszego regionu, gospodarze, wędrowni pastuszkowie w odartych kapotach, przygarbione kobiety okryte chustą idące na jarmark, zatrzymane w ruchu, zastygłe w czasie swoich codziennych zajęć...
 
– Ten stół przy którym siedzimy ma ponad 200 lat, ma takie sznity od noża, ale nie zrobione naumyślnie, tylko od starości. Tyle razy tu nóż przeskoczył kiedy krajano na nim ser i chleb... kiełbasę rzadziej, bo była bieda. Ten stół ma pot ludzki wtopiony w siebie, rozmowy były przy tym stole, siedzieli przy nim mój dziadek, babka, Niemcy, Cygany, złodzieje, dzieci się chowały pod tym stołem, jak obcy przyszedł, bo się bały, że ich weźmie dziod do worka. Ktoś mówi mi tak „...poszedłbyś na śmietnik to lepszego laminata znalazłbyś za darmo!”... Ale takiego byś nie znalazł - odpowiada Marian Bucała, jeden z czołowych i najbardziej cenionych w świecie artystów Ziemi Suskiej. Rzeźbiarz, twórca ludowy i gawędziarz jest także prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat tego „jak to dawniej się żyło”, tu na Bucałówce i w okolicach Suchej Beskidzkiej. Z niezwykłą swadą opowiada nam jak wyglądało życie codzienne ludzi z miasteczek i wsi usianych nad Skawą, ich zwyczaje, obowiązki i społeczna etykieta, które stały się tematem jego twórczości. Dzięki jego pracom i opowieściom przenosimy się do czasów dzieciństwa i młodości autora, aby poznać specyfikę ówczesnej rzeczywistości w jakiej przyszło mu dorastać. Przy pierwszym spotkaniu trudno uwierzyć, że ten skromny starszy pan to rzeźbiarz, którego prace bardzo dobrze znane są zarówno w Polsce jak i na całym świecie. Jest nad wyraz skromny, ale świadomy swojej twórczości i wartości, jakie niosą ze sobą jego prace.
 
Urodził się w 1937 roku i wychowywał w Suchej Beskidzkiej, w społeczeństwie, które rządziło się twardymi i surowymi zasadami. O sobie mówi, że był niczyj i jak sam opowiada, jako nieślubne dziecko został porzucony i przygarnięty przez ciotkę. Nie znał ojca i nie miał matki, a z rodzinnych przekazów dowiedział się, że włożonego do pudełka po butach noworodka Mariana Bucałę miały zabrać nurty Skawy. - A wtedy dziadek powiedział „Przyda ci się, przyda. Podrośnie, krowę popasie i wody ci poda jak będziesz umierała.” To były wtedy naturalne odruchy, bo wówczas tak życie wyglądało. Człowiek młody w moim środowisku był więcej stworzony do obsługi zwierząt i nie liczył się ten pasterz, tylko żeby się krowie nic nie stało. Wtedy człowiek był naprawdę niczyj – opowiada.
 
Po wojnie ludność chłopska zamieszkująca przysiółki i osiedla wokół Suchej Beskidzkiej nie należała do zamożnych, a głównym jej zajęciem było rolnictwo i pasterstwo. Na pytanie jak rozpoczęła się jego przygoda z rzeźbiarstwem odpowiada z właściwą dla siebie skromnością - Jak paśliśmy krowy, to przede wszystkim była nuda, bo nie było co robić i trzeba było sobie jakoś skracać czas do południa, aż było widać dym z kominów, bo znaczyło to, że jest południe i można gnać już do stajni. Dla zabicia głodu i nudy za pomocą kozika strugało się patyki, a dziewczyny pletły wianki z sitowi, stokrotek i śpiewały. Mnie to struganie absorbowało. Nikt tego nie uczył. Była to taka pospolita, ale pozytywna zabawa. Robił to kolega jeden, drugi i trzeci, niektórzy mieli do tego większą cierpliwość, inni wyrzuciali niedokończone. I ja tej cierpliwość do strugania dość miałem. Do dziś mam wystruganą taką głowę pieska, to był piesek, którego mieliśmy w domu, mały wilczurek. On ze mną polazł na wypas i ja jego podobiznę w kawałku drewna wystrugałem. To mi zostało, bo wszyscy to oglądali i mówili, że to poprawne, tak jakbym umiał – mówi rzeźbiarz. To właśnie podczas tych codziennych zajęć Marian Bucała obserwował prozę życia mieszkańców beskidzkich gospodarstw , z której czerpał inspiracje do swej twórczości. - Od małego obserwowałem przyrodę i ludzi, ale nie dla bojek (plotek – przyp. red.), tylko z ciekawości świata - opowiada Marian Bucała.
Poszukując własnej drogi w życiu wykonywał różne prace, podczas których poznawał wielu ludzi. Jak sam przyznaje, teraz nawet jemu samemu jest ciężko uwierzyć we wszystkie te historie, które go w życiu spotkały - Jeździłem trochę po świecie, robiłem trochę tu i tam. Byłem nawet w oficerskiej szkole kinooperatorem w łączności, w Zegrzu koło Warszawy. Poznałem tam kiedyś samego Andrzeja Wajdę, kiedy grali premierę filmu „Lotna” (adaptacja opowiadania „Lotna” Wojciecha Żukrowskiego – przyp. red.). Jako dorosły już człowiek przez wiele lat mieszkał w Kozieńcu koło Wadowic. Tam też uczestniczył aktywnie w życiu kulturalnym regionu i brał udział w organizowanych cyklicznie spotkaniach z profesorami sztuki i artystami, aby poszerzać swoją wiedzę. Jako ambitny i ciekawy świata człowiek, brał udział w konkursach rzeźby i sztuki ludowej. Tworzone przez niego rzeźby, głównie w drewnie brzozowym wyróżniają się charakterystyczną stylizacją, wynikającą przed wszystkim z właściwości drewna, jego naturalnych deformacji jak: ułożenie i pęknięcie kory, sękatość i struktura, znane są powszechnie jako „bucałki”.  Nazwę przybrały od nazwiska suskiego artysty, który stworzył własną, niepowtarzalną formę artystycznej wypowiedzi, inspirowaną naturą oraz życiowymi doświadczeniami i przeżyciami. „...Gdy patrzę na drzewo, czasami widzę postać mojej przyszłej rzeźby, trzeba ją tylko uwolnić...Te rzeźby to są te nase ludzie, obojętnie czy ze Stryszawy, Suchej czy Budzowa tacy byli. Ja tak zapamiętałem tych, wśród których się wychowałem. Rzeźbię już około 50 lat i tych rzeźb są tysiące, są w Argentynie, USA, Nikaragui. Mam jeszcze listy od ludzi z Ameryki, którzy stąd kiedyś wyjechali i pisali do mnie w latach 70. „...Pana rzeźby kładziemy na stół wigilijny i one z nami te wigilię spożywają i przypominają nam polskie góry i lasy” . Te tu na oknie zostały przez babkę, mówi że to jej, żebym wszystkich nie sprzedał. Jak się tak ściemni i siedze wieczorem to zdaje się jakbym z nimi godoł – mówi Marian Bucała. Bo bucałki mają po prostu ”duszę” i opowiadają historię ziemi suskiej, która powoli odchodzi w zapomnienie.
 
Poza tworzeniem charakterystycznych dla niego figurek, jest również autorem pomników, tablic pamiątkowych oraz licznych całopostaciowych rzeźb figuralnych m.in. wykonał obelisk upamiętniający 1000-lecie przyjęcia chrztu przez Polskę. W Suchej Beskidzkiej także można podziwiać jego prace w powszechnie dostępnych miejscach i tylko nieliczni wiedzą, że to Marian Bucała jest ich autorem. Ciekawych odsyłamy na przykład do Karczmy Rzym gdzie nad barem umiejscowiona jest rzeźba diabła wykonana w czarnym pniu orzecha, obrazująca postać z wiersza o Panu Twardowskim. Rzeźby jego autorstwa znajdują się również przed budynkiem PTTK oraz przy Szpitalu Rejonowym w Suchej Beskidzkiej.
 
Dziś już zdrowie nie pozwala mu na intensywną twórczość, bo „bucałki” to praca wymagająca od rzeźbiarza nie tylko sprawnych dłoni, ale także poszukiwań, wypraw pozwalających na odnalezienie postaci, których los zaklęty został w pniach drzew, gałęziach i korzeniach. Nie oznacza to jednak, że Marian Bucała nie tworzy wcale. Dawne pomieszczenia gospodarcze zaadoptował na izby mieszkalne. Nie jest to jednak zwykła budowla, bo jak sam podkreśla – Wszyscy kiedy coś budują to po to, żeby mieli nowe, ja buduję stare. Na ganku widnieje napis „Klimkowa Kuźnia”. – Była tu kiedyś taka, nie dokładnie w tym miejscu, ale na Bucałówce. Na takiej Bucałówce, gdzie było piętnaście chałp była swoistym centrum, miejscem spotkań. Gospodarze przyprowadzali swoje konie, kowal je podkuwał i klepał narzędzia. Konie podjeżdżały, a ludzie przechodzili i zatrzymywali się żeby pogadać. – opowiada Marian Bucała. Przed gankiem stoją w pozornym nieładzie przedmioty, poidło dla koni, nosidło na wodę, kowadło i babka do klepania kosy. Przy wejściu jest też stary mosiężny dzwonek, po to by ktoś, kto przyjechał do kuźni podkuć konie mógł wprawić w ruch jego serce i obudzić śpiącego kowala. Zawieszony na słupku, na którym wsparty jest daszek ganku, ciosany siekierą i uszlachetniony rękoma rzeźbiarza, bo heblowane drewno nijak nie pasowałoby do dawnej kuźni. Na sąsiadującej z gankiem werandzie można zobaczyć jeszcze wiele niedokończonych prac Mariana Bucały oraz pamiątki z lat jego młodości, które dawniej były przedmiotami codziennego użytku. Każdy z tych przedmiotów skrywa jakąś historię o życiu, pracy i zwyczajach dawnych mieszkańców regionu. Jest brus, którym posługiwał się dziadek Bucała ostrząc noże, o czym przypomina wypisany na nim rok „1944” - data jego śmierci, no i ten kilkusetletni stół z dawnego domu Bucałów, przy którym siedzieli dziadek, babka, Niemcy, Cygany i pod którym dzieci się chowały, jak przyszedł obcy, bo się bały, że ich weźmie dziod do worka.
Było upalne sierpniowe popołudnie... Siedzieliśmy na werandzie, zasłuchani w opowieść Mariana Bucały, który z wielkim zacięciem opowiada o życiu, jakie przed laty wiedli ludzie tu na Ziemi Suskiej. Zza przeszklonych okiennic Klimkowej Kuźni spoglądały na nas niewielkie, figurki, wykonane z drobnych kawałków drewna... Obrazy i wspomnienia z lat dziecięcych stały się treścią i ideą jego rzeźby, podwaliną do stworzenia własnego, unikalnego stylu. Coraz mniej jest już takich domów, ganków i werand.... Coraz mniej ludzi, którzy pamiętają i potrafią uwolnić historie w nich zapisane...
 
 
Grzegorz Wysmołek / Sylwia N. Semik
 
Tekst zamieszczony w wakacyjnym wydaniu Miesięcznika Samorządowego Ziemia Suska, numer lipiec - sierpień 2017 (251-252)